wtorek, 5 maja 2015

Żeby wszyscy się tak mścili, czyli o "Zemście" Och-Teatru.

Co roku – w maju – dzieją się rzeczy dziwne (w przyjemnym tego słowa znaczeniu). Nie wiem czy to za sprawą moich urodzin, czy magii tego miesiąca, ale tradycją stało się to, że  rokrocznie wygrywam na początku maja przeróżne konkursy. Zupełnie przypadkowo.
Jakieś dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że aktorzy Och-Teatru zagrają w Łodzi „Zemstę”. Och-Teatr, „Zemsta”, Łódź! Kolejność wyrazów przypadkowa; smutek, jaki się za mną wlókł przez ostatnie dni – już nie. Marzył mi się ten spektakl z tysiąca różnych powodów, od szalenie prozaicznych (bo jestem od teatru uzależniona) po bardziej górnolotne (bo Żak i Barciś, za którymi szaleję odkąd jako kilkuletnie dziecko zauroczyłam się „Miodowymi latami”). Marzył mi się, marzył, ale bilety z nieba nie spadają. A ja i tak przekraczam granice rozsądku, kupując ich po kilka tygodniowo.
Wczoraj rano jeszcze sobie westchnęłam, czytając zapowiedź nadchodzącego spektaklu. Już pogodziłam się jako tako z losem i doszłam do wniosku, że „nie ma tego złego…” - sztukę zobaczę innym razem. Ale jak to mówią – przed przeznaczeniem nie uciekniesz.
Spektakl o 20:30, a ja po 17-ej wygrałam dwa bilety. Odbierałam akurat ze sklepu bransoletkę z motywem maski teatralnej, gdy doszła do mnie wiadomość z wyczekiwanym słowem: „gratulujemy”. Szaleńcze tempo, biała bluzka (już nigdy mi się nie będzie kojarzyć zwyczajnie), autobus na Plac Dąbrowskiego, teatr! Uwierzyłam dopiero, trzymając bilety w dłoni. Na dodatek – szósty rząd, idealnie naprzeciwko środka sceny. Dziecko szczęścia pozdrawia. I zaczyna recenzować.

Zdjęcie ze strony Och-Teatru KLIK

„Zemstę” Fredry oglądałam w teatrze kilka razy. To sztuka z gatunku tych, które nigdy się nie nudzą. Niektóre fragmenty znam już doskonale na pamięć (kiedyś przyszło mi grać Klarę!), a mimo tego, to właśnie one bawią mnie najbardziej.
Widziałam na scenie różnych Cześników i różnych Papkinów, ale Cezary Żak i Artur Barciś zatarli grą aktorską wspomnienia o wszystkich swoich poprzednikach. Papkin (grany przez Barcisia) wbiegł na scenę z prędkością światła, całkowicie skupiając na sobie uwagę widowni. I tak zostało już do końca. Historia toczyła się gdzieś w tle, ale dla mnie bezkonkurencyjny był cały czas on – tchórzliwy (za to odważny w słowach), dziecinny, pazerny na pieniądze błazen, którego można pokochać od pierwszego wejrzenia. Nie wyobrażam sobie dzieła Fredry bez Papkina. A Papkina nie umiem już sobie od wczoraj wyobrazić bez Barcisia.
Scena pisania przez Cześnika (a raczej Dyndalskiego) listu do Rejenta to scena, na którą czekam zawsze z niecierpliwością. Żak dyktujący słowa poprzecinane gęsto powiedzeniem „mocium panie” – mistrzowski! Nie lubię oglądać seriali i nie mam o nich zielonego pojęcia, ale do „Miodowych lat” wracam nierzadko. A w tej scenie widziałam mimikę i sposób zachowania Karola Krawczyka. Trudno było powstrzymać śmiech. Zresztą – bez sensu byłoby to robić, za tak komiczną grę aktorom należał się dowód na to, że radzą sobie fenomenalnie!
Podstolina grana przez Violę Arlak mogłaby śmiało zaśpiewać za Kaliną Jędrusik – „bo we mnie jest seks!”. Wpaść na pomysł zagrania Hanny w ten sposób – to było coś. Czytając „Zemstę”, nie lubiłam Podstoliny, nudziła mnie i była taka… bezpłciowa. Zupełnie inna niż Arlak. Na szczęście!
Na scenie widać było swobodę, a jednocześnie precyzję. Każdy gest, spojrzenie, zachowanie idealnie współgrało z całą konwencją przedstawienia. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił, żal było pożegnać aktorów, dzięki którym przez cały ten czas uśmiech nie schodził z twarzy.
Jeszcze raz ukłony w kierunku Artura Barcisia. Tak niskie, jak nisko kłaniał się on przed Klarą i Podstoliną.


A ja tymczasem biegnę na Inaugurację Festiwalu Szkół Teatralnych. Relacja już wkrótce, zaglądajcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz