środa, 25 listopada 2015

Jestem teatrofilem, czyli zboczeńcem, heretykiem i złem całego świata.

Zawsze cieszę się, gdy zaczyna się mówić o teatrze. Gdy głos zabierają nie tylko ci, którzy na scenie lub widowni spędzają połowę swojego życia, ale także ci, którzy z kulturą wysoką stykają się tylko raz na jakiś czas. Brakuje mi rozmów o tym, co dzieje się za kurtyną i o tym, jakie myśli krążą podczas spektakli w głowach ludzi siedzących w mniej lub bardziej wygodnych fotelach teatralnych. Chociaż teatr opiera się na interakcji, zazwyczaj interakcji brak, nie licząc zasłyszanych w foyer kilka wypowiedzi dotyczących wagi aktora albo brzydkiego kostiumu aktorki.
W końcu mówią! Wręcz krzyczą, przekrzykują się nawzajem, wytykają do siebie języki, straszą się krucjatami i seksem. Dwa obozy - konserwatywni kontra liberalni, święci kontra grzesznicy, różańcowi kontra heretycy. Wszyscy krzyczą o teatrze. A ja mam ochotę zatkać uszy.
Idą zmiany. Zmienił się rząd, zmieniają się ludzie, zmienia się teatr. Im dalej w las, tym więcej drzew. Ludzie chcą czegoś nowego, ludzie reagują na kontrowersje, ludzie chcą karmić się sensacją, więc teatr - jako interaktywne medium - reaguje na potrzeby człowieka. Nie wszystkim się to podoba, nie każdy to popiera, w końcu istnieje (podobno) coś takiego jak wolność wyrażania swoich poglądów. Tylko, że ta wolność jakaś kulawa. Bo albo zbyt rozbuchana, albo znikoma. Taka zapatrzona w siebie, daleka od tolerancji, jedyna słuszna.
Sztuka rządzi się swoimi prawami. To z użyciem jakich środków zostanie przedstawiona i czy uda jej się obronić zależy już jedynie od konkretnego artysty i konkretnej grupy odbiorców. Nie jestem zwolennikiem ani seksu, ani brutalności w teatrze. Nie tego tam szukam i nie to mnie porusza. Nie jestem też teatralnym apodyktykiem czy konserwatystą. Gonię za wolnością w każdej dziedzinie życia i naiwnie głoszę pacyfistyczne hasła. Nie macham nikomu przed oczami ani różaniec, ani krzyżem, ani sztucznym penisem, ani pistoletem. I tego samego oczekuję od innych.
Gdy więc krzyczą, mam ochotę zatkać uszy. Zatkać uszy na prawicowe dywagacje na temat wolności w sztuce, które nijak mają się do rzeczywistości. Zatkać uszy na modlitwy, które nie świadczą wcale o dojrzałości religijnej, ale są przykładem na to, co fanatyzm robi z człowiekiem. Zatkać uszy na komentarze, że w dzisiejszych czasach wstrząsnąć widzem w teatrze może tylko seks albo śmierć na scenie. Zatkać uszy na płynące zewsząd pytania, które tak czy siak zostają bez odpowiedzi, bo znowu trwa polsko-polska wojna, która tak naprawdę nic wspólnego ze sztuką nie ma, a jest jedynie sposobem wyładowania politycznych frustracji.
Znajomi z zagranicy już nie pytają się mnie czy spadł w Polsce śnieg, czy Kraków jest ładnym miastem ani czy Polacy piją rzeczywiście dużo wódki, ale o to, jak tak naprawdę wygląda sprawa wrocławskiego teatru. Czechom odpowiadam, że to oni powinni odpowiedzieć mi na to pytanie - w końcu sprawcami całego zamieszania są czescy aktorzy porno. Wszystkich innych obdarzam zawstydzonym uśmiechem, próbując wytłumaczyć w jakiś nieupokarzający sposób mentalność Polaków.
Mówmy więc o teatrze. Piszmy o teatrze. Chodźmy do teatru. Nie chodźmy do teatru, jeśli mamy się wściekać na spektakl, który uważamy za zły, niemoralny, zabierający nam cenny czas. Płaczmy w teatrze. Śmiejmy się w teatrze. Wychodźmy z teatru lepsi, mądrzejsi albo chociaż bogatsi o nowe doświadczenia. Spotykajmy się przy kawach, herbatach czy winach, żeby podzielić się teatralnymi przemyśleniami. Ale nie przenośmy na teatralne sceny naszych osobistych frustracji. Nie patrzmy na teatr przymkniętymi oczami, ale otwartym sercem. 



Pozdrawiam Was z przymrużeniem oka,
ja - zboczeniec idący jutro do teatru