środa, 27 maja 2015

Kamień spadł mi z serca, czyli o łódzkim spektaklu dyplomowym.

Trochę ostatnio zwątpiłam. W ludzi, aktorów. Na zwątpienie, niepokój, bezsilność, na wszystko najlepszy jest teatr. Akurat w momencie apogeum zwątpienia przeczytałam informację o tym, że studenci łódzkiej Filmówki zagrają w Teatrze Studyjnym swój spektakl dyplomowy Kamień. Tu - w Łodzi, w tym miejscu - już ostatnie razy. Niepójście byłoby grzechem.
Zachwyciła mnie scenografia. Może dlatego, że lubię taki klimat, a może dlatego, że była po prostu pięknie przemyślana. Huśtawka w tle, ledwie widoczna, ciekawiła i przerażała. Duży stół - przy którym rozgrywała się większa część wydarzeń - postawiony w centralnym punkcie pełnił rolę nieodłącznego rekwizytu, świadka wszystkich rozmów, kłótni, strachu. Meble - poustawiane na sobie bez żadnego porządku - świadomie czy nieświadomie stały się symbolem pogrążonego w chaosie i braku harmonii życia bohaterów. Kamień? Był tam jakiś kamień?
Był. Mały, niepozorny. Żaden tam głaz, żadna skała. Ot, kamień. Ale przecież powszechnie wiadomo, że czasem najbardziej bolą rzeczy z pozoru błahe. Kamień rzeczywiście przewija się w całej historii. Krąży gdzieś od bohatera do bohatera, wciąż go ktoś szuka, ktoś za nim tęskni, ktoś go nienawidzi. Kamień jako przedmiot, kamień jako ciężar, którego nie sposób się pozbyć, a który skutecznie udaremnia wszelkie próby rozprawienia się z przeszłością. 
Dom, do którego otwierają się dla nas - widzów - drzwi jest dziwny i niepokojący. Piękny i zarazem przerażający. Jednak przede wszystkim - pełny tajemnic. Poznajemy jego historię opowiedzianą przez szóstkę bohaterów. Ale to nie są te same historie - różnią się wieloma szczegółami, emanują odmiennymi emocjami, przedstawiają inne fakty. Czy żył tu kiedyś bohater czy morderca? Czy powrót do tego domu jest błogosławieństwem czy przekleństwem? Na odpowiedź trzeba długo czekać, ale czas przed jej uzyskaniem pełen jest zaskakujących zwrotów akcji, które sprawiają, że chce się wiedzieć więcej i więcej, i więcej. 
Pisząc o Kamieniu, nie można nie napisać o aktorach. Ich aktorskie kreacje - śmiało mogę się pod tym podpisać - są prawdziwym majstersztykiem. Barbara Wypych w sposób niezauważalny przeistacza się ze schorowanej staruszki w młodą i kuszącą mężatkę. Robi to w sposób tak naturalny, że zaczyna pojawiać się w głowie pytacie: czy to czasem nie jest jakaś magiczna zagrywka teatralna, czy aktorka nie zostaje podmieniona? Na brawa zasługuje także odtwórczyni roli Mieze, Alicja Juszkiewicz - najpierw kobieta przepełniona pewnością siebie i ironią, za którymi tak naprawdę kryje się strach i cierpienie przed wyrokiem, jaki zostaje wydany na jej życie. Niesamowity jest fakt, że choć występujący w spektaklu aktorzy są w tym samym wieku, patrząc na nich naprawdę widzi się córkę, matkę, babcię, dziadka... To nie jest magia, to po prostu talent.

Dziękuję wam, kochani. Kamień spadł mi z serca i wróciła wiara. W ludzi, aktorów. Szczególnie młodych aktorów. Tych bez serc z kamienia. 
A kto Kamienia jeszcze nie widział, dziś i jutro jest jeszcze na to szansa. Podróż w przeszłość, podróż w siebie, podróż w emocje - to wszystko zagwarantowane w cenie biletu.


A ja... Dziś do teatru razy dwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz