niedziela, 31 maja 2015

Teatralny maj, czyli zawyżam statystyki.

Podobno maj jest najgorszym okresem dla teatrów. Dobrze, że teatry mają mnie. Wiem, do skromności mi daleko, ale prawda jest taka, że mój maj był bardzo teatralny. Na szczęście!
Dziesięć spektakli, każdy w innym miejscu. Dziesięć różnych historii i dziesięć różnych emocji. Dziesięć końców świata i dziesięć pomyłek (tramwajowych, autobusowych, życiowych czy jakichś tam niezidentyfikowanych). Dziesięć dni pełnowartościowych, z kropką postawioną nad i. Dziesięć kolorów szminek i dziesięciokrotne przechodzenie przez drzwi, zaczynając od lewej nogi.
Gdybym miała wybrać ulubiony spektakl moich majowych wędrówek… Chyba bym oszalała. Z jednej strony – były 32 omdlenia w mistrzowskiej obsadzie, na której widok mdleję, ale z drugiej strony – był Kamień z niesamowicie opowiedzianą historią. I była Zemsta, i Mistrz i Małgorzata, i… I nie pamiętam chyba już jak to było, gdy teatru było jak na lekarstwo. Przecież teatr jest lekarstwem na wszystko. Jest jak moje tabletki na nadciśnienie – muszą być brane systematycznie, żeby efekt był zadowalający. Systematycznie, czyli codziennie.
Maj powoli wygasa, ale idzie czerwiec. Kilka biletów już czeka na moment, gdy zabiorę je w torebce do teatru. Kilka jeszcze nie wie, że będę wkrótce ich szczęśliwą posiadaczką. Pomogłam uratować majowi teatralną twarz, ale czerwca też nie zostawię pozostawionego samemu sobie. Nie może być gorszy od maja. Musi być znowu minimum dziesiątka. Dla spokoju mojego i czerwca.




Miałam być wczoraj w teatrze w Warszawie, ale łapałam oddech. Wieńczącym maj spektaklem był więc Kamień. Na dniach przyjdzie nowe, nie mogę się doczekać. Tymczasem wczoraj dałam sobie chwilę na inną pasję i od rana (wstałam po szóstej) przejechałam kilkadziesiąt kilometrów na rowerze. Ostatnio zupełnie zdradziłam go z teatrem (jak większość innych pasji) i byłam mu to winna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz