czwartek, 18 czerwca 2015

Nigdy nie zamieszkam w Łodzi, czyli nigdy nie mów nigdy.

Łódź jest okropna, zacofana i nigdy nie zamieszkam w tak obrzydliwym miejscu. To są słowa, które w przeszłości można było usłyszeć z moich ust wielokrotnie. Wszystkie uczucia, jakimi darzyłam to miasto były negatywne. Dochodziły do tego nie za dobre wspomnienia i garść uprzedzeń. Nie miałam w planie tu zamieszkać. To nie był mój plan B ani C. To nawet nie był plan Z. Zadecydował przypadek.
Nie jestem dobra w podejmowaniu poważnych decyzji. Z drugiej strony – nie mam natury filozofa i zamiast myśleć wolę działać, podejmować kroki, iść naprzód. Zależy mi na czasie i nie lubię marnować go na roztkliwianie się nad tym, co będzie dla mnie lepsze. Na moje nieszczęście, po maturze dostałam się na wszystkie uczelnie, na które złożyłam papiery. Byłoby dużo prościej, gdyby coś się nie udało. A tak – zadecydował jeden rzut monetą, jedna sekunda, jeden ruch. Wylądowałam w Łodzi – mieście, w którym miałam nigdy nie zamieszkać.
Nigdy nie mów nigdy. I nigdy nie mów o miejscach, ludziach, rzeczy, dopóki naprawdę ich nie poznasz. I nigdy nie nastawiaj się źle, nawet jeśli w perspektywie masz robienie czegoś, co wcale nie jest spełnieniem twoich marzeń. Nigdy też nie rób skwaszonej miny już na początku nowej gry – daj się ponieść. Ja popłynęłam tą łodzią i teraz mówię wprost – lubię tę moją Łódź.
Moja Łódź. Każdy ma swoje miejsca, które są dla niego szczególne i do których chce się wracać. Ulubiona ławka, drzewo, które skrywa wiele wspomnień, miasteczko nad morzem albo domek w górach. Ja wiem, że bez względu na to, gdzie w przyszłości rzuci mnie los (a już niedługo rzuci mnie nieco dalej stąd), patrząc wstecz będę się uśmiechać, bo moja Łódź to miejsce pełne magii i radości. Kawałek raju, na który bądź co bądź sama sobie zapracowałam.
Nic nie spada z nieba. Tak naprawdę wiele zależy od nas, choć z lenistwa, a może strachu, próbujemy sobie wmówić, że jest zupełnie inaczej. Że od nas zależy tylko trochę, a reszta to kwestia szczęścia, przypadku, ślepego losu. Ja staram się myśleć, że dużo zależy od… różowych okularów. Zgubiłam je przez moment, decydując się na studia tutaj. Potem je znalazłam i równocześnie znalazłam mnóstwo szans na to, żeby szara, brudna Łódź zrobiła się kolorowa. Chociaż dla mnie.
Zaczęłam z fioletową czapką z różowym, żarówiastym napisem horror. Miało być tematycznie. Lubię się gubić, zgubiłam się w Łodzi nie raz. Czasem celowo, częściej przez gapiostwo i roztrzepanie. Teraz gubię się tylko celowo – jadę gdzieś na przedmieścia, żeby iść na pieszo kilka, kilkanaście przystanków. Jestem włóczykijem, muszę chodzić, muszę obserwować, muszę poznawać na własnej skórze. I muszę wracać do miejsc, którym udało się mnie urzec. I takim sposobem w przeciągu dwóch lat wiem o Łodzi więcej niż niejeden łodzianin. Ale wciąż odkrywam. Wciąż się włóczę.
Wyszło mi trochę sentymentalnie i bardzo osobiście. Właściwie nie wiem po co to piszę, bo i tak nie trafiam w sedno, jestem gdzieś obok w tych moich zapisanych słowach, kilometry od myśli, które chciałabym wam przekazać. Znalazłam całkiem niedawno – podczas jednej z rowerowych wypraw, oczywiście w nieznane – moją ulubioną ławkę. Siedząc tam ostatnio, przemknęła mi przez głowę właśnie ta myśl – kocham to miasto. Muszę o tym napisać. Tylko żeby wyszło jakoś zgrabnie, nie za koślawo i nie na wyrost.
Mama śmiałaby się teraz ze mnie, pamiętając moje sceptyczne nastawienie. Ale przecież miejsca nie są puste, miejsca to ludzie, pomysły, tysiące podejmowanych decyzji i zaskakujące zwroty. Trzeba dawać miejscom szanse. Teraz to wiem.

A poza tym - każde miejsce to inna kultura.
A gdzie kultura, tam musi być miłość. Żadnego sceptycyzmu.

Widok z mojej ławki. Zabieram tylko wybranych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz