piątek, 3 kwietnia 2015

"Biała bluzka" w Och-Teatrze.



Nie jestem dobra w pisaniu recenzji, brakuje mi obiektywizmu i umiejętności ubierania myśli w mało poetyckie, a bardziej konkretne, słowa. Przemycam do artykułów swoje osobiste odczucia. I nie byłoby to złe, gdybym umiała znaleźć umiar. A często zdarza mi się przesadzać.
Już z góry wiem, że nie uda mi się napisać obiektywnie o spektaklu „Biała bluzka”. Z prostej, prozaicznej wręcz przyczyny – boskiej Jandy, która – o czym doskonale wiedzą moi bliscy i przyjaciele – jest moim wielkim autorytetem. Nie tylko w dziedzinie teatru, filmu, aktorstwa, ale także – a może przede wszystkim? – jest dla mnie autorytetem w życiu codziennym. Uparta, wiedząca czego chce, aktywna, pełna energii, spełniająca marzenia swoje i innych. I już, już widzę, że recenzja schodzi na zły tor. Musicie mi to wybaczyć, ten brak obiektywizmu, chociaż w tym jednym, jedynym przypadku. Tam, gdzie nazwisko Janda zbiega się z moim nazwiskiem, tam trudno o wyprany z emocji tekst.


Międzynarodowy Dzień Teatru był idealnym dniem na to, żeby zobaczyć Ją na scenie. Marzyłam o „Białej bluzce” już długi czas, szczególnie mocno od momentu, gdy przeczytałam opowiadanie Osieckiej o tym samym tytule. Trochę (a może nawet bardziej niż trochę) doszukiwałam się w Elżbiecie – głównej bohaterce – siebie. Inne czasy, inne wydarzenia, inny świat, ale serce chyba to samo – buntujące się, szukające alternatywy do tego, co pospolite, w zderzeniu z wielką miłością skłonne do wielu poświęceń. Dlatego gdy tylko spostrzegłam, że „Biała bluzka” zostanie zagrana w Och-teatrze akurat w ten dzień, wiedziałam, że muszę tam być. I byłam, na całe szczęście – byłam.
Chyba pamiętam ze spektaklu niewiele, wszystko przez emocje, których w momencie przestąpienia progu teatru nigdy nie potrafię opanować. Huknęła orkiestra, we mnie huknęło, Ona wyszła na scenę, a ja mogłam już tylko wstrzymać oddech i starać się zachować względne opanowanie. Trudno być spokojnym, gdy słyszy się Osiecką  w wykonaniu Jandy. To wręcz oksymoron, coś nieosiągalnego.
Zaczęła się opowieść o historii kobiety, która walczy – z sobą samą, z ograniczeniami, z Polską stanu wojennego, z miłością do opozycjonisty, z utartymi schematami. Postrzegana jest jako nieprzystosowana do życia, a tymczasem – o ironio – słuchając jej, wpatrując się w nią, ma się wrażenie, że to świat jest nieprzystosowany do niej. Historia pełna zaskakujących zwrotów akcji, niby płynna i nijaka, a tak naprawdę chwytająca za serce i niepozwalająca na uczucie nudy czy znużenia.
Janda na scenie – wulkan i spokój. Nigdy nie zrozumiem fenomenu Jej aktorstwa. Z taką łatwością przechodzić od śmiechu do łez potrafią tylko najwięksi. Ona bez wątpienia do nich należy. W „Białej bluzce” wzrusza i śmieszy, wierzy się bezgranicznie każdemu jej słowu, chce się czytać z jej twarzy, łapiąc pojedyncze wypowiadane przez nią kwestie. Ktoś kto nazwał ją kiedyś mistrzynią monodramu, wiedział, co mówi. Ile trzeba mieć w sobie charyzmy i mądrości, żeby przez ponad półtorej godziny skupić na sobie uwagę pełnej po brzegi widowni? I ile szacunku do widza, gdy staje się na scenie z gorączką, będącą efektem choroby?
Na spektakl nie założyłam białej bluzki, choć taki był początkowy zamysł. Wybrałam czerwoną sukienkę. Pytanie – co kogo obchodzi mój strój do teatru? A jednak dla mnie wybór ubrania okazał się być nieprzypadkowy, symboliczny (o czym jeszcze nie wiedziałam, stojąc w domu przed szafą). Popłynęła (a raczej grzmotnęła) muzyka do „Wariatka tańczy”. Pierwsze takty wbiły mnie w fotel, miałam chyba stan przedzawałowy, co z kondycją mojego serca nie jest trudne do osiągnięcia. Janda zaczęła śpiewać, „(…) czerwona na niej sukienka”, śmiać mi się zachciało, biorąc pod uwagę to, co akurat dzieje się w moim życiu. Ale o tym za jakiś czas.
„Białą bluzkę” trzeba obejrzeć, przeczytać, dotknąć, doświadczyć. Oczywiście można to zrobić w zaciszu domu, samodzielnie, bez wskazówek. Ale gdy już minie pierwsze zauroczenie, gdy się człowiek zechce jeszcze raz w tę białą bluzkę ubrać, dobrze jest kupić bilet do Och-teatru. Najbliższy spektakl 17-ego kwietnia. Idźcie, może komuś z Was uda się napisać dobrą recenzję z tego spektaklu. Mnie jak widać na to nie stać. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz