Mam szczęście wypisane w oczach.
Tak wczoraj, w południe, krzyknęła za mną cyganka, gdy biegłam na pociąg do
Warszawy. To niesamowite, żeby ktoś miał
takie szczęście, poczekaj panienko – nie poczekałam, krzyknęłam tylko przez
ramię: ja też wciąż się dziwię; śpieszyło
mi się do innego Cygana, do Teatru Polskiego, do Mistrza – Andrzeja Seweryna –
na scenie. Jeszcze przed spektaklem słowa cyganki znalazły odzwierciedlenie w
rzeczywistości. Jakiś impuls, jakiś moment i… Mistrz idący w moim kierunku. Chwilowa
utrata jasności myślenia zaowocowała na szczęście słowotokiem, nie głosem,
który więźnie w gardle. Z tego wszystkiego zapomniałam, że idę na spektakl,
prawie poszłam w przeciwną stronę, na szczęście (z którym się lubimy) w efekcie
końcowym wylądowałam na widowni Teatru Polskiego. A tam – Cygan w Polskim. Życie jest
piosenką.
Cygan, który nie cygani ani
trochę. Opowiada z pasją o tym jak to jest być tekściarzem i co w tym zawodzie jest najprzyjemniejszego. Robi to z
gawędziarską swobodą. Przytaczane przez niego anegdoty czasem bawią a czasem
wzruszają publiczność . Pomiędzy słowem a muzyką (piosenką) zachowany jest
idealny balans - niczego nie jest za dużo, niczego za mało, dzięki czemu dwie godziny
wspólnie spędzonego czasu wydają się być krótką – ale jakże piękną – chwilą.
Piosenki napisane przez Cygana znają
i nucą wszyscy. Łatwopalni, Porcelanowa
pościel, Czas nas uczy pogody, C’est la vie… Podczas spektaklu publiczność
za namową samego autora tekstów, włączyła się do wspólnego śpiewania (Śpiewałem w Teatrze Polskim – jak to brzmi!).
Czasem bywało jednak tak, że wykonania aktorów Teatru Polskiego wbijały w fotel
i poza głosem wykonawcy i muzyką, usłyszeć można było jedynie ciszę. A milknie
się podobno najczęściej z zachwytu.
Trudno wyróżnić jedno wykonanie,
jednego aktora, które zapada najgłębiej w pamięć. Próbując skoncentrować myśli
i z dokładnością przypomnieć sobie wszystkie zaśpiewane piosenki, dochodzę do
wniosku, że nie da się – po prostu nie da – mówić o tym spektaklu powierzchownie, pisząc tylko
kilka słów w stylu – zaśpiewali czysto,
podobało się, brawa dostali. Każdy wykonawca zasługuje na chwilę uwagi i
ukłon w jego kierunku. Obok żadnego nie można przejść obojętnie, chociażby
dlatego, że w spektaklu było wszystko, wszystko oprócz obojętności.
Pierwszy ukłon dla Joanny
Trzepiecińskiej – naprawdę nie chciałam stamtąd odejść, gdy zabrzmiała Samba przed rozstaniem w jej wykonaniu (Nie, nie możesz teraz odejść…). Mogłabym
słuchać tego kilkadziesiąt razy pod rząd, a i tak miałabym dreszcze. Drugi
ukłon dla Natalii Sikory – gdzie ja się uchowałam, nie znając kogoś tak
utalentowanego? Cenię i uwielbiam Edytę Geppert, ale Jaka róża, taki cierń Sikory wybrzmiewa mi w uszach jeszcze dziś.
Lidia Sadowa wzruszyła mnie Paryżem z
pocztówek i mgły, a potem zaskoczyła interpretacją piosenki Intymnie. A śpiewał z nią Szymon
Kuśmider – tutaj ukłon stokrotny. Jedno spojrzenie na aktora i już wie się
wszystko, nie trzeba nawet słów – kocham to uczucie, a wróciło do mnie jak
bumerang podczas Jabłoni, którą Kuśmider
zaśpiewał mistrzowsko. Jeśli mowa o mistrzostwie, nie byłabym sobą, gdybym nie
wspomniała o Andrzeju Sewerynie. Mury Kaczmarskiego
znam od lat i płaczę za każdym razem, gdy jej słucham. Płakałam i wczoraj, gdy Seweryn
śpiewał przejmująco tę przełożoną przez Jacka Cygana piosenkę (naprawdę jest
ona katalońską piosenką o palu). Ukłony i owacje na stojąco dla wszystkich.
I choćbym nie wiem jak chciała,
nie mogę zaśpiewać za Natalią Sikorą – wykonawczynią piosenki Popołudnie – że to był fatalny dzień…, bo dzień – a właściwie wieczór – w Polskim z
Cyganem był po prostu magicznie zachwycający. Mam szczęście, że tam byłam.
A teraz nie piszę już więcej, bo
przecież tekst to (tylko) pretekst. Czytając, szukajcie podtekstu.
A jeśli nie uda Wam się go znaleźć, dopowiadam po cichu, szeptem:
Idźcie do Polskiego. Będzie Cygan. Pięknie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz