czwartek, 25 czerwca 2015

Cygan w Polskim i ja w Polskim, czyli... mam szczęście.

Mam szczęście wypisane w oczach. Tak wczoraj, w południe, krzyknęła za mną cyganka, gdy biegłam na pociąg do Warszawy. To niesamowite, żeby ktoś miał takie szczęście, poczekaj panienko – nie poczekałam, krzyknęłam tylko przez ramię: ja też wciąż się dziwię; śpieszyło mi się do innego Cygana, do Teatru Polskiego, do Mistrza – Andrzeja Seweryna – na scenie. Jeszcze przed spektaklem słowa cyganki znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jakiś impuls, jakiś moment i… Mistrz idący w moim kierunku. Chwilowa utrata jasności myślenia zaowocowała na szczęście słowotokiem, nie głosem, który więźnie w gardle. Z tego wszystkiego zapomniałam, że idę na spektakl, prawie poszłam w przeciwną stronę, na szczęście (z którym się lubimy) w efekcie końcowym wylądowałam na widowni Teatru Polskiego. A tam – Cygan w Polskim. Życie jest piosenką.
Cygan, który nie cygani ani trochę. Opowiada z pasją o tym jak to jest być tekściarzem i co w tym zawodzie jest najprzyjemniejszego. Robi to z gawędziarską swobodą. Przytaczane przez niego anegdoty czasem bawią a czasem wzruszają publiczność . Pomiędzy słowem a muzyką (piosenką) zachowany jest idealny balans - niczego nie jest za dużo, niczego za mało, dzięki czemu dwie godziny wspólnie spędzonego czasu wydają się być krótką – ale jakże piękną – chwilą.
Piosenki napisane przez Cygana znają i nucą wszyscy. Łatwopalni, Porcelanowa pościel, Czas nas uczy pogody, C’est la vie… Podczas spektaklu publiczność za namową samego autora tekstów, włączyła się do wspólnego śpiewania (Śpiewałem w Teatrze Polskim – jak to brzmi!). Czasem bywało jednak tak, że wykonania aktorów Teatru Polskiego wbijały w fotel i poza głosem wykonawcy i muzyką, usłyszeć można było jedynie ciszę. A milknie się podobno najczęściej z zachwytu.
Trudno wyróżnić jedno wykonanie, jednego aktora, które zapada najgłębiej w pamięć. Próbując skoncentrować myśli i z dokładnością przypomnieć sobie wszystkie zaśpiewane piosenki, dochodzę do wniosku, że nie da się – po prostu nie da – mówić o  tym spektaklu powierzchownie, pisząc tylko kilka słów w stylu – zaśpiewali czysto, podobało się, brawa dostali. Każdy wykonawca zasługuje na chwilę uwagi i ukłon w jego kierunku. Obok żadnego nie można przejść obojętnie, chociażby dlatego, że w spektaklu było wszystko, wszystko oprócz obojętności.
Pierwszy ukłon dla Joanny Trzepiecińskiej – naprawdę nie chciałam stamtąd odejść, gdy zabrzmiała Samba przed rozstaniem w jej wykonaniu (Nie, nie możesz teraz odejść…). Mogłabym słuchać tego kilkadziesiąt razy pod rząd, a i tak miałabym dreszcze. Drugi ukłon dla Natalii Sikory – gdzie ja się uchowałam, nie znając kogoś tak utalentowanego? Cenię i uwielbiam Edytę Geppert, ale Jaka róża, taki cierń Sikory wybrzmiewa mi w uszach jeszcze dziś. Lidia Sadowa wzruszyła mnie Paryżem z pocztówek i mgły, a potem zaskoczyła interpretacją piosenki Intymnie. A śpiewał z nią Szymon Kuśmider – tutaj ukłon stokrotny. Jedno spojrzenie na aktora i już wie się wszystko, nie trzeba nawet słów – kocham to uczucie, a wróciło do mnie jak bumerang podczas Jabłoni, którą Kuśmider zaśpiewał mistrzowsko. Jeśli mowa o mistrzostwie, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o Andrzeju Sewerynie. Mury Kaczmarskiego znam od lat i płaczę za każdym razem, gdy jej słucham. Płakałam i wczoraj, gdy Seweryn śpiewał przejmująco tę przełożoną przez Jacka Cygana piosenkę (naprawdę jest ona katalońską piosenką o palu). Ukłony i owacje na stojąco dla wszystkich.
I choćbym nie wiem jak chciała, nie mogę zaśpiewać za Natalią Sikorą – wykonawczynią piosenki Popołudnie – że to był fatalny dzień…, bo dzień – a właściwie wieczór – w Polskim z Cyganem był po prostu magicznie zachwycający. Mam szczęście, że tam byłam.
A teraz nie piszę już więcej, bo przecież tekst to (tylko) pretekst. Czytając, szukajcie podtekstu. A jeśli nie uda Wam się go znaleźć, dopowiadam po cichu, szeptem:

Idźcie do Polskiego. Będzie Cygan. Pięknie będzie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz