środa, 28 października 2015

Trochę magii w kamienicy, czyli STOP dla zniszczenia...

Weszłam tam niepewnym krokiem, przy szatni czekała na mnie miła pani, z którą korespondowałam kilka dni wcześniej. Przeklinałam się w duchu za to, że założyłam buty na obcasie. Chciałam wyglądać profesjonalnie, a efekt był zupełnie odwrotny. Szybko jednak zapomniałam o butach, o stresie, o całym świecie.
Błąkałam się po zakamarkach Teatru Kamienica, zaglądałam do garderoby, poznawałam aktorów, wylądowałam nawet na próbie. Wcześniej – w kawiarni – spotkałam się na szybką herbatę z dyrektorem, Emilianem Kamińskim. Niewiele z tego pamiętam, to były początki moich przygód z teatrem, wszystko było nowe i zaskakujące. Kamiński opowiadał o tym miejscu z czułością i miłością, chłonęłam każde jego słowo, zazdroszcząc mu pasji, determinacji, sukcesu. Na próbie nawet nie drgnęłam, chociaż na scenie wrzało. Zwyczajnie wbiło mnie w fotel, dałam się ponieść atmosferze. Chyba wtedy po raz pierwszy zaczęłam czuć w teatralnym powietrze nie kurz, ale magię.
Mogę więc powiedzieć, że w Kamienicy przeszłam chrzest bojowy. Przyspieszone, kilkunastogodzinne preludium do teatralnej miłości. Miałam to szczęście, że trafiłam do teatru absolutnie wyjątkowego – nie tylko ze względu na wygląd, ale przede wszystkim ze względu na ludzi. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale dziś już wiem, ze takie miejsca, takie teatry są mi najbliższe – teatry oparte na przyjaźni, zaufaniu i wspólnej pasji. Teatry od ludzi dla ludzi.
Zdenerwowałam się (jak widać po wpisach dość choleryczna ze mnie osoba) na wiadomość o kłopotach Kamienicy. To trochę tak, jakby dowiedzieć się, że twoi najbliżsi przyjaciele wpadli w niemałe tarapaty. Zdenerwowałam się podwójnie, bo wciąż nie potrafię zrozumieć, czemu wszyscy ci, którzy chcą coś zrobić mają zawsze pod górkę. W dzisiejszych czasach dużo łatwiej przesiedzieć życie niż je przeżyć. O ile prościej mają ci, którzy siedzą, wiecznie narzekając od tych, którzy zdobywają się na odwagę i z czubkiem głowy w chmurach próbują zmienić rzeczywistość na lepsze.
Zawsze musi się znaleźć ktoś, komu się to nie spodoba. Nie znajdzie oczywiście żadnych racjonalnych argumentów – nie podoba mu się i już. A skoro się nie podoba, trzeba to zepsuć, zniszczyć, pozbyć się jak najszybciej.  Zniwelować wariatów, których zachciewa się od życia czegoś więcej niż pilota w jednej dłoni i butelki piwa w drugiej. Niszczyć jest dużo łatwiej niż budować. Niestety.

Z całego serca kibicuję Kamienicy. Trochę to śmieszne, pewnie infantylne, ale wierzę, że dobro zawsze wygrywa. Mówiąc szczerze – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jestem po prostu jednym z tych wariatów z głową w chmurach. I mam nadzieję, że nigdy nie znormalnieję. 


Nie zostawiajcie teatru na pastwę losu. Kto chodzi, pomaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz