poniedziałek, 26 października 2015

Oda do Bogusia, czyli buntuję się przeciw niesprawiedliwości.

Napisałam post dwa dni temu. Nie dodałam go, ucząc się na wcześniejszych błędach - co zbyt emocjonalne, zazwyczaj zahacza o kicz. Przeczytałam dziś te moje notatki sprzed kilkudziesięciu godzin i pochwaliłam się za samokrytykę. Zaparzyłam śliwkową herbatę, umyłam włosy i kilka minut przed pierwszą zaczęłam pisać. Od nowa. Z tym samym tytułem. Z tą samą (nie)czułą apostrofą. Z żalem nieco mniejszym, ale wciąż żywym. No, po prostu zaczęłam pisać.

Bogusiu najdroższy,
nigdy nie byłam twoją fanką (nie bierz tego do siebie - przyciąga mnie zwyczajnie inne aktorstwo), ale teraz nagrabiłeś sobie u mnie konkretnie. Powinnam cię rozgrzeszyć, bo sama niedawno rzucałam kamieniami, ale ostatnio kiepsko u mnie z przebaczaniem, więc na rozgrzeszenie liczyć u mnie nie możesz.
Piszę do ciebie z akademika z Pragi, na korytarzu opary zioła, w kuchni syf, ale za oknem pięknie - jesiennie. Myślisz sobie teraz pewnie: lokalna patriotka za pięć groszy. A ja ci powiem, że nawet pięciu groszy bym za mój patriotyzm nie dała, bo - niestety - jeszcze dwa lata temu byłam ignorantem takim jak ty. A powiem ci, że chyba w życiu nie ma gorszej rzeczy od ignorancji.
Nie czuję się menelem, choć o twojej słynnej wypowiedzi dowiedziałam się w sobotni wieczór przy butelce wina. Myślę, że żyję, bo całkiem intensywnie chłonę świat, a przecież powinnam być umarłą, bo mi serce zabiło mocniej dla miasta umarłego - Łodzi. Może jestem zombi, nawet o tym nie wiedząc?
Dałeś ciała, Boguś. Przed tobą wielcy dali serce (Wajda z taką czułością mówił o Łodzi!), a ty dałeś ciała i niepotrzebnie narobiłeś sobie wrogów. A wystarczyło tylko ugryźć się w język. W imię zasad. Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć. W imię zasad...
Łódź, kochany, trzeba umieć poczuć. Tak wiesz, otworzyć się na wszystko, co jest wokół; włóczyć się nocą albo wczesnym porankiem; iść w miejsca, w które iść nie polecają (zaopatrując się wcześniej w gaz pieprzowy lub różaniec - według upodobań); pojechać tramwajem na krańcówkę, zapominając migawki; zjeść żulika lub angielkę (nie mylić z żulem i Angielką!); na Zdrowiu na zdrowie wypić coś galantego i - w końcu - zakochać się niespodziewanie, z impetem w jakimś bałuciarzu (tudzież bałuciarce).
Nie będę zresztą się roztkliwiać, bo o Łodzi mogłabym długo (a jeszcze niedawno podsumowywałam ją przymiotnikiem ohydna, widzisz jak to nieładnie zamykać się światopoglądowo?). Nawet stąd nie pochodzę, ale chcę tego miasta bronić, bo - niestety - wciąż mnie drażni niesprawiedliwość i wciąż wierzę, że zbawię świat. I bliżej mi sto razy do niego niż do miasteczka, z którego pochodzę.
Komu brak tu kultury, pokazałeś wspaniale. My na jej brak nie cierpimy. A meneli spotkać można nie tylko w łódzkich bramach. To taka ciekawostka.
Z racji, że zrobiło się późno, a ja od rana biegnę poszerzać swoją wiedzę, zostawiam cię teraz z krótkim pytaniem: co ty, ku***, wiesz o Łodzi? 



Z tęsknoty za Łodzią pisze się listy... Parafrazując Pawlikowską-Jasnorzewską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz