Czytała wtedy wiersze Wisławy
Szymborskiej. Trafiła w sedno, bo i ja byłam wtedy w humorze szymborskim. Powtarzałam za nią pod nosem dobrze znane mi
słowa, cytaty z wierszy poetki.
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach.
Niebo owija mnie szczelnie i unosi od spodu.
Wierzyło się jej na słowo - nawet
nie jej, czyjeś. Potem nagle zaczynała śpiewać, publiczność wstawała, klaskała,
ktoś zaczął tańczyć. Moja chrzestna – którą zabrałam na ten recital – w ciągu
kilkunastu minut przeszła metamorfozę. Szła do teatru zmęczona i zrezygnowana -
chciało mi się śmiać, gdy zobaczyłam ją trzymającą pod rękę przypadkowego
mężczyznę i tańczącą zorbę. Pomyślałam wtedy, że teatr jak zawsze działa cuda.
I że pozwala istnieć cudom.
Że pozwolił zaistnieć Stanisławie Celińskiej.
Minęło kilka lat. Zapomniałam o
tamtych wydarzeniach. Wstyd pisać, ale i o Celińskiej zapomniałam. Pomimo
podróżowania z teatru do teatru, nigdy nie trafiłam na żaden spektakl, w którym
grała. Nie było nam do siebie po drodze.
Na początku czerwca znowu
wylądowałam w Warszawie. To był szaleńczy dzień - zgubiłam wtedy w pociągu
żakiet, urwał mi się guzik od koszuli i na domiar złego zapomniałam szminki. A
przecież nie chodzę do teatru bez szminki. Nie miałam dużo czasu, wbiegłam na
dworcu do najbliższej drogerii, wzięłam pierwszą lepszą szminkę, nie
sprawdzając nawet jej odcienia i pobiegłam do kasy.
Stopklatka. Nie zdążyłam dobiec
do kasy. Stanęłam pomiędzy regałami, z szminką w dłoni, z głupim – jak przypuszczam
– wyrazem twarzy i ślepo gapiłam się w
jeden punkt. Wzrok, węch, dotyk – zawiodły mnie wszystkie zmysły. Oprócz
słuchu. Z głośników płynęła muzyka.
Wiedziałam już, że zaraz pobiegnę
do sklepu, żeby kupić Atramentową.
Obił mi się gdzieś wcześniej ten tytuł o uszy. Ale dopiero gdy o uszy obiły mi
się słowa piosenki, zatrzymałam się na dłużej. Znalazłam czas w momencie, w
którym nie miałam czasu. Przez chwilę było mi wszystko jedno – mogłam spóźnić
się do teatru, mogłam nie mieć wystarczająco pieniędzy na szminkę, mogłam spać
na dworcu. Byle jej słuchać.
Do teatru zdążyłam. W powrotnej
drodze, w pociągu, co chwila rozchylałam z zachwytu moje pomalowane na czerwono
usta. Łapiąc słaby zasięg internetowy, udało mi się ściągnąć na komórkę jedną z
piosenek. Zapętlałam ją przez półtoragodzinną jazdę. Atramentowa czekała w torbie.
Odtąd nie rozstaję się z tą
wrażliwością. Znam na pamięć wszystkie teksty piosenek, nucę je, jadąc rowerem
i pijąc popołudniową kawę. Spieram się w myślach z samą sobą o to, która z
piosenek jest moją ulubioną. Zarażam kogo się da tą miłością. Wzruszam się do
łez i odnajduję wenę.
Tęsknię do takiego aktorstwa i do
takiego głosu, do – przede wszystkim – takiej szczerości, mądrości i piękna. Do
takiej dojrzałości, punktu w życiu, gdy mówi się wprost o tym, co się nie udało
i o tym, co najpiękniejsze, o Bogu, o świecie, o drugim człowieku.
Przytulam Celińską - aktorkę, piosenkarkę, człowieka z sercem na
dłoni.
Atramentową odkryłam przypadkiem i została ze mną na dłużej. W Teatrze 6.piętro będzie recital Stanisławy Celińskiej (19 i 20 sierpnia). Mam nadzieję, że uda mi się zebrać kasę na wejściówkę.... :-)
OdpowiedzUsuń