Na czym jak na czym, ale na
książkach znam się raczej dobrze. Czytam, bo lubię; od dawna nie zdarza mi się
czytać, bo muszę (ostatni taki raz
przydarzył mi się przy Cierpieniach
młodego Wertera). Przeżyłam (to słowo jest najodpowiedniejsze) wiele
książkowych historii, utożsamiałam się z wieloma bohaterami (w liceum doszłam
na przykład do wniosku, że moim alter ego jest Cezary Baryka), buntowałam się,
płakałam i śmiałam nad książką tysiące razy.
Nie pamiętam już dokładnie, kiedy
przyszła moda na pana Grey’a. Rzadko
ulegam jakimkolwiek modom, książkowym szczególnie, toteż z trudnością
przychodzi mi umiejscowienie w czasie tego wydarzenia. Wszyscy czytali Grey’a i wszyscy zachwycali się
szczegółowymi opisami aktów seksualnych. A niech to, i ja zechciałam przeczytać
tę książkę. „Skoro zachwyca tylu czytelników, musi być w niej coś
nieprzeciętnego” – myślałam. Chciałabym ten moment wymazać z mojej pamięci.
Naprawdę niczego w życiu nie żałuję, ale chwilę, gdy sięgnęłam po tę książkę
uważam za jeden z największych błędów w moim życiu. Dlaczego? Najprościej –
nienawidzę marnować czasu.
Książki oczywiście nie
skończyłam. Chyba można nawet powiedzieć, że dobrze jej nie zaczęłam. Historia
dla zdesperowanych dziewczynek, które myślą, że aspirują na kobiety.
Ewentualnie dla niezdarnych facetów, którzy nocami, z latarką pod kołdrą,
próbują zwęszyć fenomen seksownego Grey’a
i zrozumieć o czym myślą i marzą kobiety.
A obrażajcie się – proszę bardzo.
Spodziewam się niepochlebnych komentarzy, ale wolność słowa pozwala mi pisać,
co uważam za właściwie. Więc, drogie panie, zanim zaczniecie piszczeć na widok
plakatu reklamującego ekranizację tej nic nie wnoszącej książki, uświadomcie
sobie, że wyglądacie naprawdę zabawnie. Wasza wewnętrzna bogini na pewno nie jest
z Was dumna i – jestem o tym przekonana - nie wykonuje ani jednego salta
(naprawdę takie bzdury są powypisywane w tej – wybaczcie wszyscy prawdziwi
pisarze – książce czy cytaty w Internecie są wymyślone? Wolałabym wierzyć w tę
drugą wersję) A wy, drodzy panowie, nie męczcie się dłużej – choć książka liczy
o wiele więcej stron niż twarzy ma tytułowy pan Grey, nie znajdziecie w niej
ani jednej cennej rady, jak uwieść i zatrzymać przy sobie kobietę.
I nawet miałabym w nosie tę całą
ekscytację wymuskanym lalusiem i zdesperowaną dziewczynką oraz ich namiętnym
seksem, gdyby nie smutny fakt. Teatry, księgarnie, biblioteki – puste. Kina,
gdy grają naprawdę dobre i warte obejrzenia filmy, też. A na premierę zabawnej
historii bilety kupione kilka tygodni wstecz i entuzjazm jak przed pierwszym
razem (czegokolwiek ten pierwszy raz dotyczy).
Moja wewnętrzna bogini (śmiać się
czy płakać?) bardzo nad tym ubolewa. I złości się, i skacze, i może nawet kręci
piruety. O erotyzmie też można pięknie i mądrze, tylko czemu wtedy nikt nie
słucha? Podzielającym moje zdanie (jak i wszystkim, którzy chcą się „nawrócić”)
polecam spektakl „Klaps! 50 twarzy Greya” w Teatrze Polonia w Warszawie. Kpina
i ironia może trochę mniej dosadna niż moja, bardziej do – teraz nawet to słowo
mnie uwiera – przełknięcia.
Miłościowego wieczoru! Jeśli
wybieracie się dziś do kina, trafiajcie w dziesiątkę, nie pięćdziesiątkę. Tyle
dobrych filmów czeka na obejrzenie – Carte
Blanche, Teoria wszystkiego czy Gra
tajemnic.
Ja biegnę do teatru. A jutro
Mistrz w Teatrze Polskim w Warszawie…
Nie ma to jak usuwanie krytyki...:D "Och, ktoś ma inne zdanie niż moje:( Ależ on jest zły! Usunę, żeby czasem ktoś nie zauważył..." Dno...
OdpowiedzUsuńWeź głęboki wdech! Spokojnie, krytyki nie usuwam, wręcz przeciwnie chętnie ją przyjmuję:) Ale co ma krytyka do wchodzenia w moje łóżko? Zajrzyj w swoje Wielki Bracie, a najlepiej - wyjdź z niego :) Pozdrawiam i czekam na krytykę z sensem!
Usuńzgadzam się , ten film jest dla dzisiejszych typowych szesnastolatek...ani to romantyczne ani hm podniecajace
OdpowiedzUsuń