piątek, 18 grudnia 2015

Shirley, Elżbieto, Agnieszko, Marto, Antonino, (...), wszystkiego najlepszego...

To jeden z tych wpisów, które zaczynają się od ciszy, bo brakuje słów wystarczających. Jest więc cisza, potem długo, długo nic i dopiero gdzieś za zakrętem (!) kilka słów, wciąż zbyt małych i nic nie znaczących.
Dla mnie zawsze na pierwszym miejscu jako Elżbieta/Krystyna z Białej bluzki  i Marta/Krystyna z Tataraku. Może dlatego, że tam jest jej najwięcej z Niej samej? Dla mnie bardziej niż aktorka, reżyserka, felietonistka, …, po prostu człowiek. Taki człowiek w odniesieniu do którego, po raz pierwszy w życiu, użyłam słowa autorytet. Słowa, od którego długo uciekałam, nie dopuszczając nawet cienia możliwości, że może zostać użyte w kontekście szerszym od rodzinnego.
Lubię jak Ona żyje. Lubię jak gra, oczywiście, ale chyba bardziej lubię jednak obserwować jak żyje. Jakoś intensywniej, bez szeregów i z dużą wrażliwością, bez obojętności, zawsze na czas pomimo braku czasu. Mnie też interesuje takie życie. To dzięki Niej zrozumiałam, że w szeregu nie chcę stać, w szeregu ziewać, gnić i spać. To przez Nią mam wyrzuty sumienia, gdy pośpię zbyt długo i przez Nią wróciłam do pisania listów. Przez Nią też zatrzymuję się czasem na środku ulicy tylko po to, żeby poobserwować ludzi, przekonując się, że to oni są źródłem wszystkich najlepszych opowieści, pomysłów i inspiracji. Przez Nią – osobiście albo przez Nią – dzięki roli, w którą się wciela.
Mało jest dzisiaj aktorów, którzy pamiętają o tym na jak dużą odpowiedzialność skazuje ich scena. Czują się jak władcy, bo wszyscy na nich patrzą i są podziwiani, a tymczasem ich prawdziwą władzą jest możliwość ingerowania w życie ludzi siedzących na widowni. Przecież tak często po spektaklu zmienia się wiele, a czasem nawet wszystko. A jeśli nie wszystko i nie tak wiele, to zawsze chociaż trochę.
Po każdym spektaklu Jandy wychodzę spokojna (w przenośni, bo tak naprawdę rozdygotana i rozemocjonowana) o swoje zmiany, przekonana, że nic mi się nie stanie o tego kręcenia się w głowie i przyspieszonego serca, że nawet jeśli podejmę życiową rewolucję – będzie to właściwa decyzja. Taką pewność daje mi Janda na scenie. Aktorka, która wie, na czym polega władza w teatrze.
Egoistycznie życzę sobie (w dniu Jej urodzin), żeby żyła wiecznie, bo nie wyobrażam sobie swojego życia bez wzruszeń i poruszeń na jej spektaklach i bez impulsów do tworzenia po każdym wysłuchanym czy przeczytanym z nią wywiadem, i bez premier nowych filmów z jej udziałem, i bez ludzi poznawanych dzięki niej.
Jeszcze dla Niej: nie-świętego spokoju, wyciszonych telefonów w teatrze, ciepłych herbat z mlekiem na stoliku, niezmieniającego się placu w Siennie, psów czekających co wieczór, śmierci srelków-pudelków, zielonych świateł w drodze do domu, białych lilii i bycia ogromnym jak los i małym jak kos.

Wszystkiego najlepszego, Moja Naj!


Spoufaliłam się bezpośrednią formą tego wpisu, ale pisząc o Niej w trzeciej osobie udało mi się złapać jaki-taki dystans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz