To jeden z tych wpisów, które
zaczynają się od ciszy, bo brakuje słów wystarczających. Jest więc cisza, potem
długo, długo nic i dopiero gdzieś za zakrętem (!) kilka słów, wciąż zbyt małych
i nic nie znaczących.
Dla mnie zawsze na pierwszym
miejscu jako Elżbieta/Krystyna z Białej
bluzki i Marta/Krystyna z Tataraku. Może dlatego, że tam jest jej najwięcej z Niej
samej? Dla mnie bardziej niż aktorka, reżyserka, felietonistka, …, po prostu
człowiek. Taki człowiek w odniesieniu do którego, po raz pierwszy w życiu,
użyłam słowa autorytet. Słowa, od którego długo uciekałam, nie dopuszczając
nawet cienia możliwości, że może zostać użyte w kontekście szerszym od
rodzinnego.
Lubię jak Ona żyje. Lubię jak
gra, oczywiście, ale chyba bardziej lubię jednak obserwować jak żyje. Jakoś
intensywniej, bez szeregów i z dużą wrażliwością, bez obojętności, zawsze na
czas pomimo braku czasu. Mnie też interesuje takie życie. To dzięki Niej
zrozumiałam, że w szeregu nie chcę stać,
w szeregu ziewać, gnić i spać. To przez Nią mam wyrzuty sumienia, gdy
pośpię zbyt długo i przez Nią wróciłam do pisania listów. Przez Nią też
zatrzymuję się czasem na środku ulicy tylko po to, żeby poobserwować ludzi,
przekonując się, że to oni są źródłem wszystkich najlepszych opowieści,
pomysłów i inspiracji. Przez Nią – osobiście albo przez Nią – dzięki roli, w którą się wciela.
Mało jest dzisiaj aktorów, którzy
pamiętają o tym na jak dużą odpowiedzialność skazuje ich scena. Czują się jak
władcy, bo wszyscy na nich patrzą i są podziwiani, a tymczasem ich prawdziwą
władzą jest możliwość ingerowania w życie ludzi siedzących na widowni. Przecież
tak często po spektaklu zmienia się wiele, a czasem nawet wszystko. A jeśli nie
wszystko i nie tak wiele, to zawsze chociaż trochę.
Po każdym spektaklu Jandy
wychodzę spokojna (w przenośni, bo tak naprawdę rozdygotana i rozemocjonowana)
o swoje zmiany, przekonana, że nic mi się nie stanie o tego kręcenia się w
głowie i przyspieszonego serca, że nawet jeśli podejmę życiową rewolucję –
będzie to właściwa decyzja. Taką pewność daje mi Janda na scenie. Aktorka,
która wie, na czym polega władza w teatrze.
Egoistycznie życzę sobie (w dniu Jej urodzin), żeby żyła
wiecznie, bo nie wyobrażam sobie swojego życia bez wzruszeń i poruszeń na jej
spektaklach i bez impulsów do tworzenia po każdym wysłuchanym czy przeczytanym
z nią wywiadem, i bez premier nowych filmów z jej udziałem, i bez ludzi
poznawanych dzięki niej.
Jeszcze dla Niej: nie-świętego spokoju, wyciszonych telefonów w
teatrze, ciepłych herbat z mlekiem na stoliku, niezmieniającego się placu w
Siennie, psów czekających co wieczór, śmierci srelków-pudelków, zielonych
świateł w drodze do domu, białych lilii i bycia
ogromnym jak los i małym jak kos.
Wszystkiego najlepszego, Moja Naj!
Spoufaliłam się bezpośrednią formą tego wpisu, ale pisząc o Niej w trzeciej osobie udało mi się złapać jaki-taki dystans.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz