Nigdy nie pisałam recenzji
książek. Sama też nie czytam takich recenzji, kurczowo trzymając się
stwierdzenia, że książki po okładce i recenzjach się nie ocenia. Ale przecież
równie dobrze można powiedzieć to o spektaklach czy filmach. Na horyzoncie pojawił
się tytuł, o którym zamarzyłam napisać i wiedziałam, że nie mogę przejść obok
niego obojętnie. Nie o mnie ma być jednak ten wpis, ale o czternastu absolutnie
wybitnych kobietach i dziennikarzu, któremu udało się – po raz drugi – stworzyć
moją osobistą świętą księgę wywiadu, czyli o książce Łukasza Maciejewskiego Aktorki. Portrety.
Podczas którejś wiosennej wyprawy
do BUŁ-y (dla niewtajemniczonych BUŁ-a łódzka nie jest miejsca, gdzie można
najeść się bułek, ale miejscem, gdzie zaopatrują się głodni wiedzy mole
książkowi, skrótem – Biblioteka Uniwersytetu Łódzkiego) po raz kolejny
straciłam głowę w dziale teatru. Tak to już jest z moimi wędrówkami po
bibliotekach, że zaczynam je od nazwiska Osiecka, a kończę na kulturze, w
której przepadam na dłużej. Gdzieś pomiędzy Kantorem, Jandą a Pszoniakiem
mignęły mi Aktorki. Spotkania. Miałam
już kilka książek w dłoni, a biblioteka umożliwia wypożyczenie tylko pięciu
pozycji, więc odłożyłam na półkę filozoficzne wywody o teatrze i zagłębiłam się
w lekturze rozmów ze znanymi kobietami kina i teatru. Wsiąknęłam
na pół dnia, czytałam łapczywie i co chwila robiłam wielkie oczy ze zdziwienia,
że można tak zwyczajnie i tak pięknie rozmawiać z drugim człowiekiem.
Gdzie pomiędzy piątą a dwudziestą
konferencją na Festiwalu Filmowym Gdyni zdobyłam wpis do książki (tę z
biblioteki oddałam i jeszcze tego samego dnia kupiłam sobie w księgarni książkę
do swojej własnej kolekcji). I czekałam niecierpliwie dla listopad,
niecierpliwiąc się tym bardziej, że wiedziałam już o pojawieniu się w drugiej
części rozmowy z Krystyną Jandą.
A w listopadzie czytałam. W
kolejności nieprzypadkowej, zaczynając od Jandy, poprzez Zajączkowską,
Komorowską, Barańską… Każdą historię oddzielałam herbatą lub gorzką kawą, żeby
przez własną łapczywość nie zgubić puenty, innej po każdej rozmowie. Dodałam
kilka tytułów filmów do mojej listy Obejrzyj
zanim umrzesz, bo inaczej to będzie smutna śmierć. Na niektóre bohaterki
spojrzałam przychylniej, w innych jeszcze bardziej się rozkochałam, od każdej
czegoś nauczyłam. Po skończeniu, zaczęłam czytać od początku, będąc świadoma,
że ani herbata, ani kawa nie mogła pomóc naprawdę i na pewno przeoczyłam wiele znaczących
detali. Prawda jest taka, że to książka wielowymiarowa, naszpikowana
sentencjami, pozwalająca spojrzeć inaczej na historię, kino, teatr.
Prawda jest też taka, że sięgnę
po nią jeszcze nie raz. Bo to nie tylko przykład dobrego dziennikarstwa (za
którym, jako studentka dziennikarstwa, nieustannie gonię i często nie mogę
spotkać), ale przede wszystkim lekcja umiejętności słuchania i rozmowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz