wtorek, 8 grudnia 2015

Rozmowy, do których się wraca, czyli o książce "Aktorki. Portrety".

Nigdy nie pisałam recenzji książek. Sama też nie czytam takich recenzji, kurczowo trzymając się stwierdzenia, że książki po okładce i recenzjach się nie ocenia. Ale przecież równie dobrze można powiedzieć to o spektaklach czy filmach. Na horyzoncie pojawił się tytuł, o którym zamarzyłam napisać i wiedziałam, że nie mogę przejść obok niego obojętnie. Nie o mnie ma być jednak ten wpis, ale o czternastu absolutnie wybitnych kobietach i dziennikarzu, któremu udało się – po raz drugi – stworzyć moją osobistą świętą księgę wywiadu, czyli o książce Łukasza Maciejewskiego Aktorki. Portrety.
Podczas którejś wiosennej wyprawy do BUŁ-y (dla niewtajemniczonych BUŁ-a łódzka nie jest miejsca, gdzie można najeść się bułek, ale miejscem, gdzie zaopatrują się głodni wiedzy mole książkowi, skrótem – Biblioteka Uniwersytetu Łódzkiego) po raz kolejny straciłam głowę w dziale teatru. Tak to już jest z moimi wędrówkami po bibliotekach, że zaczynam je od nazwiska Osiecka, a kończę na kulturze, w której przepadam na dłużej. Gdzieś pomiędzy Kantorem, Jandą a Pszoniakiem mignęły mi Aktorki. Spotkania. Miałam już kilka książek w dłoni, a biblioteka umożliwia wypożyczenie tylko pięciu pozycji, więc odłożyłam na półkę filozoficzne wywody o teatrze i zagłębiłam się w lekturze rozmów ze znanymi kobietami kina i teatru. WsiZagięty narożnik: 2ąknęłam na pół dnia, czytałam łapczywie i co chwila robiłam wielkie oczy ze zdziwienia, że można tak zwyczajnie i tak pięknie rozmawiać z drugim człowiekiem.
Gdzie pomiędzy piątą a dwudziestą konferencją na Festiwalu Filmowym Gdyni zdobyłam wpis do książki (tę z biblioteki oddałam i jeszcze tego samego dnia kupiłam sobie w księgarni książkę do swojej własnej kolekcji). I czekałam niecierpliwie dla listopad, niecierpliwiąc się tym bardziej, że wiedziałam już o pojawieniu się w drugiej części rozmowy z Krystyną Jandą.
A w listopadzie czytałam. W kolejności nieprzypadkowej, zaczynając od Jandy, poprzez Zajączkowską, Komorowską, Barańską… Każdą historię oddzielałam herbatą lub gorzką kawą, żeby przez własną łapczywość nie zgubić puenty, innej po każdej rozmowie. Dodałam kilka tytułów filmów do mojej listy Obejrzyj zanim umrzesz, bo inaczej to będzie smutna śmierć. Na niektóre bohaterki spojrzałam przychylniej, w innych jeszcze bardziej się rozkochałam, od każdej czegoś nauczyłam. Po skończeniu, zaczęłam czytać od początku, będąc świadoma, że ani herbata, ani kawa nie mogła pomóc naprawdę  i na pewno przeoczyłam wiele znaczących detali. Prawda jest taka, że to książka wielowymiarowa, naszpikowana sentencjami, pozwalająca spojrzeć inaczej na historię, kino, teatr.

Prawda jest też taka, że sięgnę po nią jeszcze nie raz. Bo to nie tylko przykład dobrego dziennikarstwa (za którym, jako studentka dziennikarstwa, nieustannie gonię i często nie mogę spotkać), ale przede wszystkim lekcja umiejętności słuchania i rozmowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz