niedziela, 31 stycznia 2016

Spowiedź styczniowa, świrowa.

Dużo liczb. Osiem spektakli, sześć książek, siedem filmów, trzy płyty, dwa kapelusze, setki rozmów. Jutro luty, a ja rozgrzeszam się ze stycznia, pierwszego miesiąca nowego roku. Nic to dla mnie właściwie nie znaczy - nowy rok - bo postanowienia uważam za głupotę, a cele... Cele realizuję nie tylko od święta, przez pierwsze kilka dni stycznia. Mimo wszystko, rozgrzeszam się. Z gorączką, czerwonym nosem, obolałym gardłem i jedenastą już dzisiaj herbatę. Gdybym miała wymienić trzy słowa do opisania stycznia, napisałabym: teatr, ludzie, choroby
Osiem spektakli. Byłoby więcej, ale plany pokomplikowała moja - będąca w opłakanym stanie - odporność. W styczeń weszłam z brakiem głosu, gdzieś w środku miesiąca zrobiłam sobie przerwę w chorowaniu, złapałam innego wirusa, który płynnie przeszedł w to, co dzieje się ze mną teraz - ropne zapalenie zatok. Wykorzystanie chusteczek zwiększone do dziewięciu paczek dziennie, a ilość wypijanych płynów - z czterech do pięciu. 
Wracając do teatru, bywało różnie. Zauważyłam, że gorączka wcale nie zmniejsza moich możliwości poznawczych, wręcz przeciwnie - otwiera mi teatralnie umysł i pozwala zrozumieć więcej. A może te tańczące słonie były tylko efektem mojej wyobraźni? Świruję. Szczerze mówiąc, potrzebuję trochę poświrować. Trochę też łaskoczą mnie stopy, jakby chcąc dać do zrozumienia, że włóczykijskiej duszy przestają już wystarczać krótkie podróże pociągiem - że trzeba czegoś więcej.  Jakiejś wyprawy czy coś.
Z tego, co widzę - będzie to wpis magalomańsko-egoistyczny. Po recenzowaniu, artykułowaniu, felietowaniu, ankietowaniu i - wreszcie i nie bez przyczyny na końcu - pisaniu pracy licencjackiej, mam ochotę pisać, co mi się na klawiaturze wymarzy. Wczoraj było tak samo. Idąc na ósmy spektakl marzyłam tylko o wygodnym fotelu i lekkiej farsie. Wróciłam usatysfakcjonowana. Jaki teatr potrafi być piękny. Jak go czasem ludzie niepotrzebnie komplikują. Tak sobie czasem myślę, stojąc po dziwnej dla mnie stronie teatralnej barykady.
Rozgrzeszać się teraz będę z ludzi. Więc ludzie - chwała za to! - są. Istnieją, chodzą, mówią, jedzą, bredzą, śpią, pracują. Wychodzą ze mną na kawę, do kina, na spacer, na koncert, na śnieżki, na książki, na próby. Jest ich wiele, chwała za to. Taki mnie sen nawiedził jakiejś styczniowej nocy - ja i nikogo więcej na ziemi. Gorszego koszmaru nie ma. Szczególnie dla kogoś, kto w pomieszczeniu - jak piękne i wygodne by nie było - jest w stanie spędzić samemu góra dwie, trzy godziny. A i tak nie przestaje do siebie mówić. W osobie trzeciej. Tak naprawdę każde moje marzenie zaczyna i kończy się na człowieku. Ludzie marzą o podróży na Marsa albo chociaż pustynię, a ja... Nawet nie chcę o tym myśleć.
Rozgrzeszać z kapeluszy się nie będę, szminki też przemilczę. Pochwalę się za to, że jutro minie miesiąc bez słodyczy. Jedna trzecia za mną. Jakoś wszystko bezboleśnie, tylko sernik czasem prześladuje mnie w marzeniach porannych. Uciszam go kawą z mlekiem. Kawa z mlekiem jest niezawodna pod każdym względem. 
Codziennie wieczorem robię sobie rachunek sumienia, przyglądając się szczególnie mojej obywatelskiej i dziennikarskiej moralności. Babcia się śmieje, że po powrocie z Pragi moje patriotyczne przemyślenia brzmią czasem tak filozoficznie, że ona nie wie, co się ze mną dzieje. Ja też nie wiem, ale wiem, że już mnie nie bawi uprawiany na arenie politycznej cyrk. A jak mnie przestaje coś bawić, to jest źle.
Gdybym miała sobie składać życzenia na luty, zostawiłabym teatr i ludzi, a chorobę zastąpiłabym ważnym dla mnie słowem na nadchodzący miesiąc. Nie powiem jakim, ale może podczas końcowolutowej spowiedzi będę mogła podać je w miesięcznym rozrachunku. 
Idę podarować mojemu trzydziestoośmiostopniowemu ciału kolejny kubek herbaty z cytryną. A wy mnie nie oceniajcie po gorączce. Piszę tak byle jak, bo od pisania jak najlepiej robię sobie w tę ostatnią niedzielę wagary. A co!

 

Gdyby komuś brakowało moich subiektywnych spojrzeń na spektakle, można mnie poczytać na teatrdlawas.pl. Skrobię także dla wywrota.pl, o różnych łódzkich wydarzeniach, filmach, dramatach - w zależności co "wpadnie w ręce". Jeśli ktoś uznałby jednak, że mało go obchodzą moje wirtualne poczynania, chętnie za to porozmawiałby ze mną o tym "co do głowy wpadnie" - najłatwiej mnie znaleźć w teatrze albo na kawie w offowych kawiarniach, z książką (najpewniej czyjąś biografią) w dłoni.


jeszcze Praga, w śniegu

całus, szpagat, rower, język, uśmiech







pięknie o Łodzi
nowy kumpel, nowa miłość
ważny spektakl i dzień

mistrz odszedł, ale ja podziwiam zawsze

wander

biała wolność

nie mam pojęcia, hm

jandoholizm

że niby poważna, nie? jeszcze bez gorączki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz