Gdybym miała przeliczyć ten rok
na zgubione czapki, żakiety i skarpetki, wyszłabym na minusie i wygrałabym
chyba wszystkie możliwe zgubne rankingi.
Gdyby jednak do każdej zguby dopisać okoliczności, w jakich daną rzecz
zgubiłam, wygrałabym wszystkie rankingi na najlepszy rok życia.
W drodze do teatru zgubiłam swój
ulubiony żakiet. Zgubiłam go w pociągu, bo zaczytałam się w biografii aktora i
omal nie przejechałabym dworca centralnego w Warszawie, co nie zdarzyło mi się
nigdy wcześniej. Żakiet zgubiłam, przemarzłam do szpiku kości, ale tego samego
dnia spotkałam na ulicy, idącego w moim kierunku, sprawcę całego zdarzenia - Andrzeja
Seweryna.
Podczas pierwszej wizyty w
OCH-Teatrze zgubiłam szminkę. Kupiłam nową, a nawet dwie, nie mogąc zdecydować
się, która bardziej pasuje do mojego humoru. Tego dnia obejrzałam najważniejszy
w moim życiu spektakl i szturchnęłam łokciem Domę, która wtedy była jeszcze dla
mnie zupełnie obcą osobą, której przyszło siedzieć obok mnie w teatrze. W
efekcie końcowym kilka miesięcy później wylądowałyśmy razem na Festiwalu
Filmowym w Gdyni. Gdzie zgubiłam ładowarkę.
Ładowarka przepadła gdzieś w
biurowym pokoju, tuż po wywiadzie przeprowadzonym z Jerzym Antczakiem. Po
prostu rozpłynęła się w powietrzu, jak to często bywa z moimi rzeczami. Przez
pół wyjazdu cierpiałam na wiecznie rozładowany telefon, przez co nie zrobiłam
sobie zdjęcia ze spotkanym w windzie Sewerynem. A prawdę mówiąc, nie zrobiłam
tego zdjęcia, bo głupio wpatrywałam się w trzymanego w dłoni drinka (którego
smak pamiętam do dziś!) i starałam się zachowywać względnie normalnie, co
zaowocowało życzeniami dobrej nocy.
Któregoś dnia zgubiłam tablet,
który na szczęście znalazł się na drugi dzień w klasie od angielskiego, w
której uczyłam dzieciaki. W przypływie radości nie rozstawałam się z nim cały
dzień, przeglądając repertuary teatrów, ze szczególnym uwzględnieniem Teatru
Polskiego w Warszawie. Trafiłam akurat na informację o Niżyńskim. I drogą przypadku rozpoczęłam swoją przygodę z Fundacją
Kamila Maćkowiaka.
W jednym z łódzkich teatrów
zgubiłam swoją wydrukowaną na zajęcia z kultury brytyjskiej recenzję Białej bluzki. Znalazł ją ktoś
przypadkowy, odnalazł mnie po zapisanym na kartce nazwisku na Fejsbuku i wysłał
linka do Szkoły Krytyki Teatralnej.
Tak trafiłam do Siennej, gdzie spędziłam najlepszy tydzień wakacji, poznałam teatralnie pozytywnych ludzi i zarwałam kilka nocy podczas redagowania Melpomeny, zwycięskiej gazety.
W pierwszych dniach w Pradze
zgubiłam kupioną kilka dni wcześniej czapkę. Czapki nie odnalazłam, ale jeszcze
tego samego dnia wylądowałam w praskim Teatrze Narodowym, zakochując się po
uszy w czeskiej operze i rozpoczynając swoją wędrówkę po stołecznych teatrach.
Zabrzmi to banalnie, ale za
każdym razem, gdy coś gubię, odnajduję coś dużo bardziej ważnego. Jakby świat
chciał zrekompensować mi stratę, choć przecież to nie wina świata, ale tylko i
wyłącznie mojego roztrzepania.
Wczoraj zgubiłam bardzo ważne dla
mnie zdjęcie. Za to zdjęcie musi zdarzyć się coś przełomowego. Już dzisiaj, od
samego rana, masa dobrych wiadomości. Czekam więc z uśmiechem na Nowy Rok,
życząc sobie by był tak dobry jak poprzedni. A nawet lepszy. W końcu każdy
kolejny okazuje się bardziej ekscytujący.
I wam życzę tego samego.
A jeśli jakoś wam niewygodnie
obok ludzi, w czasie, w miejscu, w którym się znaleźliście, zgubcie się. Tak
zwyczajnie.
Próbowałam zmierzyć ten rok liczbą obejrzanych spektakli, ale po pierwsze - upłynęły trzy lata od matury i moje umiejętności matematyczne osiągnęły poziom zerowy, a po drugie - po pięćdziesiątym trzecim znalezionym w mieszkaniu bilecie zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem nie jestem jeszcze bankrutem i to pytanie zagościło w mej głowie na dłużej.
Do zobaczenia w 2016 roku w teatrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz